poniedziałek, 16 lipca 2018
sobota, 16 czerwca 2018
niedziela, 8 kwietnia 2018
TREND NA TRENCZ
Dawno nie poruszałam kwestii stricte modowych. Więc dziś zamierzam właśnie zaległości nadrobić. Ostatnio przechadzałam się po kilku galeriach handlowych i zauważyłam, że dosłownie w każdym sklepie jest mnóstwo trenczy! Czyli płaszczy, dosyć lekkich, mi kojarzących się z amerykańskimi, starymi filmami.
Trencze opanowały sklepy. Głównie w kolorach dla nich typowych, bez modyfikacji. Brąz i jego wszelkie odcienie. Oczywiście znajdziemy też wyjątki, czerwienie, róże, ale po prostu brązu jest o wiele więcej.
Także na wybiegach pojawiło się sporo takowych ubrań. Więc jeśli szukasz czegoś na sezon wiosenno - letni 2018 - to jak najbardziej polecam. Sama się w jeden zaopatrzyłam, ale o tym za chwilę.
obrazek ze strony Viva.pl |
Avanti |
A gdzie szukać trenczu w sieciówkach?
Ostatnio szukałam płaszcza i szczerze pisząc - chciałam kupić coś bardzo eleganckiego z nutą wariactwa. Chciałam postawić na pastelowo niebieski płaszcz, niestety w ogóle mi nie pasował. Niebieski kolor nie jest kolorem dla każdego. I w zakupowym szale, kiedy trencze wisiały na co drugim manekinie stwierdziłam: "Ej, trencz też jest elegancki i nieśmiertelny! A nutą wariactwa niech będzie czerwień". I tak oto się stało - kupiłam czerwony trencz ze Stradivariusa. Klasyka i dobrze się komponuje z innymi ubraniami mojej garderoby.
Niestety nie podlinkuję go Wam, bo na stronie jest wyprzedany. W sklepach były także ostatnie sztuki. :)
A co do innych sieciówek to kilka propozycji:
H&M |
Reserved |
Reserved |
A Wam podoba się trend na trencz?
niedziela, 25 marca 2018
Wiosenne porządki w ciele!
Wiosna - a zatem czas wiosennych porządków. Oprócz standardowego mycia okien i porządków w szafie zaczęłam robić porządki w ciele. Ale co to znaczy? To znaczy, że zaczęłam myśleć i panować nad tym co i kiedy jem. Nigdy nie kontrolowałam spożywania posiłków, jadłam wszystko i wszędzie. Teraz już wiem dlaczego od pewnego czasu czułam się ciągle zmęczona i wyssana z energii. Dietę, a właściwie nowy styl życia zaczęłam półtora miesiąca temu, ale po kolei.:)
Dlaczego zaczęłam zastanawiać się nad odżywianiem?
Ponieważ jak już wspomniałam - brak mi było energii do życia, a mam przecież dziewiętnaście lat. Chodziłam spać o drugiej w nocy i wstawałam o dwunastej, miałam problemy ze snem i zasypianiem. Jak musiałam wstać rano - wyglądałam jak zombie. Istotnym problemem było też to, że odkąd nie mieszkam na co dzień w domu rodzinnym (czyli odkąd sama sobie gotuję) przytyłam trzy kilogramy. Te wszystkie problemy stały się powodem do myślenia, że "coś tu jest nie tak".
Co zmieniłam?
Dieta i sport (ale o nim zaraz). Oczywiście nie przestawiłam się na mega zdrową dietę i bardzo restrykcyjną, bo nie mam takiej wiedzy i chęci. Nie liczę kalorii, po prostu jem z głową. Zaczęłam stopniowo i ciągle to rozwijam. Dzięki nowemu sposobowi odżywiania, wysiłkowi fizycznemu jestem bardziej pozytywna i mam produktywne dni. Nawet jeśli to placebo - uważam, że warto.
Moje najważniejsze zmiany:
1. Zrezygnowałam z fast foodów. Nigdy nie przepadałam z Mac'iem, KFC, ale teraz je po prostu wykluczyłam. Na szczęście nie mam dużego parcia na słone, a jeśli mi brakuje - robię sobie fast foody domowe. Według mnie są o wiele lepsze - bo potrafią być tak samo smaczne, a wiem, co w nich jest. Przepisy biorę z Internetu - głównie Instagram i Youtube. Często też tworzę je sama - po prostu się inspirując. Zamiast frytek zrób pieczone ziemniaki, a przepis na zdrową pizzę znajdziecie chociażby na kanale sławnych Youtuberów Fit Lovers - FIT PIZZA
2. Zrezygnowałam ze słodyczy - albo przynajmniej ograniczyłam. Lubię słodkie, ale tutaj jest szerokie pole działania. Raz w tygodniu idę do kawiarni na zdrowe ciasto (w Poznaniu polecam np. Jaglaną), jem owoce lub do naleśników dodam syrop z agawy. Idzie przetrwać. :)
3. Piję wodę. Wcześniej były to napoje słodkie i kawa.
4. Kawę powoli zastępuję Inką - jest zdrowa i dostarcza wiele witamin.
5. Zamieniłam jasne pieczywo na ciemne, to samo z makaronami, ryżem. Jem więcej kaszy.
6. Zamiast cukru - miód, syrop klonowy, syrop z agawy.
7. No i sport. Oczywiście tego nie trzeba robić, bo same zdrowe odżywianie to jest już duży krok na przód. Ale jakoś tak mi było szkoda trzymać dietę i nie ćwiczyć. Jak już wstałam rano - chciałam wykorzystać ten czas jak najbardziej produktywnie. Od miesiąca robię sumiennie co trzy dni treningi interwałowe (nastawione na spalanie tkanki tłuszczowej). Dla początkujących (ja robię je cały czas i wciąż się przy nich męczę) polecam Monikę Kołakowską. Jej trening interwałowy to niełatwy orzech do zgryzienia, jednak można go polubić. Gdzieś przeczytałam, że najlepiej robić je co trzy dni - bo organizm musi mieć czas na regenerację po tak intensywnym wysiłku. I mnie to pasuje - po dwóch dniach przerwy zapominam jak bolało i znów mam ochotę na nową dawkę energii. Raz w tygodniu chodzę na basen, ze względu na chorobę pleców, lecz aktywność jest. Dodatkowo czasami zrobię treningi z Mel B - głównie na pośladki lub brzuch. Jednak to zależy od ilości mojego czasu w tygodniu.
Czy to ma jakieś wady?
Dla niektórych z Was wadą może być gotowanie - ja lubię to robić i kiedy mam więcej czasu eksperymentuję. Mimo wszystko istnieje wiele przepisów "na szybko".
Strony które polecam - Marta z bloga Codziennie Fit i Fit Kobietka na Youtube. Oczywiście dochodzi do tego trening podlinkowany u góry - blogi przekazują wiele informacji, są treściwe i fajnie prowadzone.
Czy się nie męczę ciągle sobie odmawiając?
Nie odmawiam. Zastępuję. A jeśli mam naprawdę na coś ochotę to zjem to. Będzie to forma cheat meal - robię sobie oszukany i niezdrowy posiłek co sobotę. Oczywiście jeśli jestem przed miesiączką lub na urodzinach to też się na coś skuszę.
Dla mnie nowy etap w jedzeniu w miarę zdrowej żywności jest czymś nowym i ekscytującym, ale nie odmawiam sobie wszystkiego. Chcę mieć radość z życia, póki mogę. Jednak wszystko z głową i aby to zdrowie zachować - wprowadziłam wiosenno - jedzeniowe porządki.
P.S
Moje przepisy na pewno się tu niedługo pojawią, a jeśli chcesz być na bieżąco - zapraszam do mojego Instastory pozdrawiam. :)
Dlaczego zaczęłam zastanawiać się nad odżywianiem?
Ponieważ jak już wspomniałam - brak mi było energii do życia, a mam przecież dziewiętnaście lat. Chodziłam spać o drugiej w nocy i wstawałam o dwunastej, miałam problemy ze snem i zasypianiem. Jak musiałam wstać rano - wyglądałam jak zombie. Istotnym problemem było też to, że odkąd nie mieszkam na co dzień w domu rodzinnym (czyli odkąd sama sobie gotuję) przytyłam trzy kilogramy. Te wszystkie problemy stały się powodem do myślenia, że "coś tu jest nie tak".
Co zmieniłam?
Dieta i sport (ale o nim zaraz). Oczywiście nie przestawiłam się na mega zdrową dietę i bardzo restrykcyjną, bo nie mam takiej wiedzy i chęci. Nie liczę kalorii, po prostu jem z głową. Zaczęłam stopniowo i ciągle to rozwijam. Dzięki nowemu sposobowi odżywiania, wysiłkowi fizycznemu jestem bardziej pozytywna i mam produktywne dni. Nawet jeśli to placebo - uważam, że warto.
Moje najważniejsze zmiany:
1. Zrezygnowałam z fast foodów. Nigdy nie przepadałam z Mac'iem, KFC, ale teraz je po prostu wykluczyłam. Na szczęście nie mam dużego parcia na słone, a jeśli mi brakuje - robię sobie fast foody domowe. Według mnie są o wiele lepsze - bo potrafią być tak samo smaczne, a wiem, co w nich jest. Przepisy biorę z Internetu - głównie Instagram i Youtube. Często też tworzę je sama - po prostu się inspirując. Zamiast frytek zrób pieczone ziemniaki, a przepis na zdrową pizzę znajdziecie chociażby na kanale sławnych Youtuberów Fit Lovers - FIT PIZZA
3. Piję wodę. Wcześniej były to napoje słodkie i kawa.
4. Kawę powoli zastępuję Inką - jest zdrowa i dostarcza wiele witamin.
5. Zamieniłam jasne pieczywo na ciemne, to samo z makaronami, ryżem. Jem więcej kaszy.
6. Zamiast cukru - miód, syrop klonowy, syrop z agawy.
7. No i sport. Oczywiście tego nie trzeba robić, bo same zdrowe odżywianie to jest już duży krok na przód. Ale jakoś tak mi było szkoda trzymać dietę i nie ćwiczyć. Jak już wstałam rano - chciałam wykorzystać ten czas jak najbardziej produktywnie. Od miesiąca robię sumiennie co trzy dni treningi interwałowe (nastawione na spalanie tkanki tłuszczowej). Dla początkujących (ja robię je cały czas i wciąż się przy nich męczę) polecam Monikę Kołakowską. Jej trening interwałowy to niełatwy orzech do zgryzienia, jednak można go polubić. Gdzieś przeczytałam, że najlepiej robić je co trzy dni - bo organizm musi mieć czas na regenerację po tak intensywnym wysiłku. I mnie to pasuje - po dwóch dniach przerwy zapominam jak bolało i znów mam ochotę na nową dawkę energii. Raz w tygodniu chodzę na basen, ze względu na chorobę pleców, lecz aktywność jest. Dodatkowo czasami zrobię treningi z Mel B - głównie na pośladki lub brzuch. Jednak to zależy od ilości mojego czasu w tygodniu.
Czy to ma jakieś wady?
Dla niektórych z Was wadą może być gotowanie - ja lubię to robić i kiedy mam więcej czasu eksperymentuję. Mimo wszystko istnieje wiele przepisów "na szybko".
Strony które polecam - Marta z bloga Codziennie Fit i Fit Kobietka na Youtube. Oczywiście dochodzi do tego trening podlinkowany u góry - blogi przekazują wiele informacji, są treściwe i fajnie prowadzone.
Czy się nie męczę ciągle sobie odmawiając?
Nie odmawiam. Zastępuję. A jeśli mam naprawdę na coś ochotę to zjem to. Będzie to forma cheat meal - robię sobie oszukany i niezdrowy posiłek co sobotę. Oczywiście jeśli jestem przed miesiączką lub na urodzinach to też się na coś skuszę.
Dla mnie nowy etap w jedzeniu w miarę zdrowej żywności jest czymś nowym i ekscytującym, ale nie odmawiam sobie wszystkiego. Chcę mieć radość z życia, póki mogę. Jednak wszystko z głową i aby to zdrowie zachować - wprowadziłam wiosenno - jedzeniowe porządki.
P.S
Moje przepisy na pewno się tu niedługo pojawią, a jeśli chcesz być na bieżąco - zapraszam do mojego Instastory pozdrawiam. :)
niedziela, 18 lutego 2018
PROFESOR TO BÓG - może wszystko
Nie wiem, czy wiecie, ale od października zaczęłam studia. Dziennikarstwo na UAMie. Sam kierunek bardzo mi się podoba, możliwości, które daje uczelnia są naprawdę super. Ale o tym będzie w innym poście. Jestem aktualnie po sesji, zdałam wszystko w pierwszym terminie i to z niezłymi ocenami, a mimo tego buzuje we mnie wiele negatywnych emocji. I żeby było to jasne - nie tylko u mnie. Zrobiłam małą sondę i zapytałam się znajomych o negatywne strony studiów. Dodam, że to tylko moja opinia o moim kierunku, znam studentów, których poniższe problemy w ogóle nie dotyczą. Nie tak wyobrażałam sobie studia.
Zaczynamy z moją listą hejtu:
1. PROFESOR TO BÓG, KTÓREGO NA PEWNO NIE MOŻNA NAZWAĆ SPRAWIEDLIWYM.
Wykładowcy, profesorowie, a nawet magistrzy robią to, co im się żywnie podoba. Nie stosują się do regulaminu w ogóle.
Zaczynamy z moją listą hejtu:
1. PROFESOR TO BÓG, KTÓREGO NA PEWNO NIE MOŻNA NAZWAĆ SPRAWIEDLIWYM.
Wykładowcy, profesorowie, a nawet magistrzy robią to, co im się żywnie podoba. Nie stosują się do regulaminu w ogóle.
- SPÓŹNIAJĄ SIĘ EGZAMINY - to nic, że zerwałam trzy noce żeby się tego wszystkiego nauczyć, to nic, że się stresuję, nie jem i bardzo się przejmuję. Wykładowca i tak albo zaśpi, albo po prostu ,,oleje'' sprawę, bo Ty jesteś tylko studentem. A przecież student musi się ubrać elegancko i niech tylko spróbuje się spóźnić!
- ZERO SPRAWIEDLIWOŚCI W OCENIANIU - przykład to egzamin ustny - pewien profesor wstawił niektórym osobom piątki, kiedy zobaczył ich od progu, nawet nie zdążyli się odezwać, a mieli już zaliczone. Innych pooblewał za zły humor, innych pytał z wiedzy, a ze mną gawędził o filmie. :)) Inny przykład - ktoś poszedł po zajęciach do pewnej wykładowczyni poprosić o piątkę - dostał ją. Mega sprawiedliwe. Dziękujemy, że inni musieli pisać testy.
- NIE PRZYCHODZĄ NA DYŻURY - BO PO CO? Czasami w porze dyżuru można ich spotkać w galerii handlowej.
2. WYKŁADOWCY MAJĄ SWÓJ WŁASNY SYSTEM OCENIANIA I MAJĄ SWOJE REGULAMINY.
Przykład - U nas wf polega na tym, że ocenia się na podstawie obecności. Jedna nieobecność - ocena niżej. Oczywiście jeśli Cię nie ma, to możesz odrobić zajęcia u kogoś innego i wtedy liczy się jakbyś był. W sensie ja chodzę na aqua aerobik, nie mogłam przyjść, więc idę na siłkę i żadnej nieobecności nie mam. Koleżanka miała taką sytuację, że mimo odrobionych zajęć miała niezłą kłótnię z nauczycielką, która powiedziała, że ma własny regulamin i to do niej trzeba chodzić na wf, a odrabianie się nie liczy. Koleżanka ledwo zdała wf.
Przykład nr. 2 - w regulaminie jest jasno napisane, że poprawka może odbyć się dopiero tydzień po wpisaniu oceny. HAHA. Kto by się stosował. Napiszmy egzamin w piątek, a jedyna poprawka niech będzie w poniedziałek. Od czego są warunki.
3. NIE MA JASNYCH KRYTERIÓW OCENIANIA, A JAK SĄ TO TYLKO TEORETYCZNIE.
Przykład - pan od pewnego przedmiotu powiedział, że ocena ocenie nierówna. Czyta prace między słowami. Niestety często się zdarza, że ci co się uczą nie zdają, a ci, którzy przyjdą na spontanie wręcz przeciwnie.
4. TRZY MIESIĄCE NIE ROBISZ NIC, A NA SESJI JEST WSZYSTKO - W sensie trzy miesiące spokoju i nagle co drugi dzień milion egzaminów.
Po sesji czuję się wyssana z wszelakiej energii, głównie przez dwa miesiące nauki, zarywania nocy i picia szkodliwych napojów energetycznych. Nie mówię, że studia są złe i najgorsze, bo przedstawiłam tutaj wady. Po prostu irytuje mnie, że nie ma tu żadnego systemu, regulaminu, a wykładowcy robią to, co im się podoba. Wiem, że długo pracowali na swój tytuł, ale bez przesady. Wszyscy są ludźmi i zasługują na szacunek. Nawet studenci.
A jak jest u Ciebie? Daj znać w komentarzu.
sobota, 13 stycznia 2018
WOŚP - Prowadzę relację na żywo!
Cześć Kochani!
Jak wiemy finał WOŚPu zbliża się do nas wielkimi krokami. Jako, że należę do studenckiej telewizji Kuriera Akademickiego organizujemy relację na żywo z finału w Poznaniu. Robimy to z zaprzyjaźnioną telewizją - SpacjaTV.
Jak będzie to wyglądało?
To będzie coś w stylu Pytanie na Śniadanie. Do studia zaprosiliśmy gości, którzy mają wiele wspólnego z fundacją. Pogadamy z nimi, pożartujemy. Co jakiś czas pokazywany będzie Sztab WOŚPu przy politechnice poznańskiej.
Kiedy?
Jutro. Relacja będzie trwała 12 godzin. Więc troszkę dużo. ALE SPOKOJNIE. Mój blok trwa tylko dwie godzinki od 18 - 20.Prowadzę go z kolegą, bo przecież co dwie głowy, to nie jedna. Także tego - przygotujcie sobie kawkę, drineczka, pizzę, czy cokolwiek i usiądźcie do komputerów jutro o 18!
Gdzie?
TUTAJ Możecie też dołączyć do wydarzenia na Facebooku i tam znajdziecie więcej informacji.
Ania, ale o czym Ty tam w ogóle będziesz mówiła?
No wiem, że o WOŚPie to zbyt szeroko powiedziane. Będziemy rozmawiać o dziwnych aukcjach, koncertach, a i dobrego suchara nie zabraknie.
Kto będzie?
GWIAZDĄ WIECZORU BĘDZIE SZYMON ZIÓŁKOWSKI! Tak, zaprosiłam mistrza świata, a co mi tam. Oprócz tego zaprosiliśmy innych ciekawych gości. Ale co ja Wam będę zdradzać - oglądajcie. Podpowiem, że jednym z innych gości jest znany blogger. Brzmi fajnie, nie?
ZAPOWIADA SIĘ INTERESUJĄCO FENOMENALNIE!
Mam nadzieję, że będziecie z nami!
JUTRO, 18- 20, YOUTUBE
piątek, 1 grudnia 2017
Wybielanie zębów + kanał na YouTube
Cześć! Pisałam Wam, że testuję wyczekiwane paski wybielające Crest. Były to paski 3D Crest Whitestrips. Jednak moją recenzję przedstawię Wam w inny sposób - filmik.
A kolejną wiadomością jest to, że założyłam kanał na YouTube. A co dwa dni spodziewajcie się Vlogmas! Aha i przymknijcie oko na błędy, bo to moje początki! Trzymajcie kciuki i zapraszam do subskrypcji!
sobota, 18 listopada 2017
Praca w Biedronce - wady i zalety.
Cześć! Znowu pojawiam się po prawie miesiącu przerwy - wybaczcie, to przez studia. Właśnie je zaczęłam, wdrążam się w życie studenckie, uczę do pierwszego kolokwium i próbuję to wszystko ogarnąć. Według mnie studia różnią się od liceum o 180 stopni, ale do tego wrócimy. Na pewno jeszcze podzielę się wrażeniami, póki co, trzymajcie kciuki za pierwsze kolokwium!
Ale teraz nie o tym. Cofnijmy się w czasie. Dokładnie o cztery miesiące i trzynaście dni. Tak, właśnie piątego lipca 17' postanowiłam pójść do wakacyjnej pracy. Na początku lipca zaczęłam szukać pracy - w moim małym miasteczku. Dostałam ją jako kelnerka w pewnej firmie, ale zwolniłam się po jednym dniu. Z trzech powodów. Chcieli mi dać 8zl/h, pracować nawet 15 godzin dziennie, a atmosfera była nie do wytrzymania! Panie, które miały nas (mnie i dwie inne dziewczyny) czegoś nauczyć, cały czas krzyczały. O wszystko.
Zajmij się sobą! - słyszałam, a jak już podałam komuś kieliszek wódki (bo nikogo nie było przy barze - Oszalałaś!? Wszystko rób za moim pozwoleniem! - Nawet nie chce mi się komentować, ale to nieistotne, dygresja.Teraz o Biedrze.
Więc złożyłam CV do Biedronki z nadzieją, iż tam warunki są trochę lepsze. Oddzwonili do mnie już po jednym, dwóch dniach i zapisali na badania do lekarza pracy. Oczywiście sponsorowała je firma. Ja musiałam mieć tylko książeczkę sanepidowską. Po badaniach przyszłam do kierownictwa podpisać umowę. Ona miała swoje plusy i minusy. Z jednej strony płacili bardzo dobrze jak na sklep (ok. 15zł netto, ale jestem uczniem, więc składki się odprowadza inaczej). A z drugiej strony dni pracy były wybierane losowo - w tym weekendy. Umowa była umową zlecenie - na jeden miesiąc, po kolejnym kolejna umowa.
Pierwsze dni pracy okazały się...
Męczące, okropne, nudne... - Żartuję! Ku mojemu zaskoczeniu odbyło się szkolenie, a atmosfera była miła! Musiałam przeczytać kilka książek, obserwować kasjerki i pomagać w wykładaniu towaru. Pierwsze dni były najlepsze...
Jak wyglądał dzień pracy w Biedronce?
Zacznijmy od tego, że ja mogłam pracować w godzinach od 7 - 22 ze względu na umowę zlecenie. Stali pracownicy przychodzili czasami na 4 rano, a najpóźniej kończyli chyba o 23.
Jeszcze wspomnę, że ja miałam przeważnie trzy zmiany: 7 - 15, 10 - 18, 14 - 22.
Rano: Zazwyczaj trzeba było rozłożyć towar, a jeśli były to mrożonki - to dwa razy szybciej. Ja niestety nie potrafiłam robić tego szybko, bo mam dyskopatię, ale nikomu o tym nie mówiłam, pewnie myśleli, że jestem leniuchem. ;)
Kiedy przybywali klienci zwykle siadałam na kasie nr.2
(u nas w Biedronce kasa nr1 była zawsze otwarta - tam siedziała zawsze jedna koleżanka, kasy 2 i 3 otwieraliśmy ze względu na liczbę klientów, na dzwonek trzeba było biec (jak jest dużo ludzi to kasjerka dzwoni po wsparcie)).
Południe: Dla mnie była to zazwyczaj kasa, chociaż wielu pracowników rozkładało towar w tym czasie.
Wieczór: Towar i sprzątanie. Bieganie z mopem na czas (mycie krawędzi, tam gdzie maszyna nie da rady zmyć podłogi i pomieszczenie socjalne) było okropne. Czasami zdarzyło mi się przegrać walkę z mopem... Należało jeszcze wynieść śmieci i umyć kasy.
Przerwa: Trwała 15 min/ 8h pracy.
Czy praca na kasie jest kosmicznie ciężka? I co jeśli źle wydam?
Praca na kasie nie jest ciężka, najgorsze to zapamiętanie kodów, ale szybko się je opanowuje, bo klienci zwykle kupują podobne rzeczy. Wiadomo - początki najgorsze, potem idziesz jak burza. A jeśli się pomylisz przy wydawaniu reszty to spisujesz raport i nic takiego się nie dzieje, jesteś tylko człowiekiem. Ja najwięcej się pomyliłam o 30 zł, a złotówka na plusie, minusie była codziennością.
Wszystko przez te grosiki. ;)
A wykładanie towaru?
Wolałam kasę! Ale może to przez chorobę, bo nie mogę dźwigać ze względu na dyskopatię. Towar z wodą, warzywami był dla mnie najgorszy. :(
Jacy byli klienci?
Różni. Od takich, że jeśli nie miałam jak wydać ktoś płacił kartą, po takich, którzy krzyczeli, wrzeszczeli, że szybciej lub byli po prostu opryskliwi. Pamiętam, że jeden facet traktował mnie jak podczłowieka, opryskliwy do potęgi N. Wydałam mu chyba ze 100zł reszty w monetach. Taka pokuta.
Boom ze świeżakami
Na szczęście kończyłam ,,kadencję'' na dwa dni po rozpoczęciu jazdy ze Świeżakami. Pamiętam panią, która zrobiła zakupy za ponad 400zł dla naklejek (powiedziała mi to), ale to jej sprawa. Za każdą naklejkę byliśmy rozliczani jak za pieniądze.
Atmosfera?
To rzecz pewnie zależna, ale u mnie było okej. Na początku najfajniej, później, kiedy wspomniałam jednej osobie, że idę na studia, zaczęła być dla mnie niemiła, ale to chyba jej jakiś kompleks. Poza tym nie mam na co narzekać, wszyscy super. :)
Najfajniejsza historia związana z pracą w owym miejscu?
Pewnego dnia wykładałam towar - wodę. I takim nożykiem zamiast rozciąć folię, rozcięłam butelkę wody, która z niezłym ciśnieniem całą mnie oblała. Zostałam miss mokrego podkoszulka.
Najgorsze wspomnienie?
Mop i burze. Bałam się wracać rowerem podczas burzy, mimo iż miałam tylko kilometr do domu.
Aha! I grafik - parę razy zdarzyła się kolejka na pół sklepu, a były dwie kasy otwarte, bo grafik był źle ułożony. Raz było zbyt wielu pracowników na jednej zmianie, innym razem za mało!
Kradzieże?
Słuchajcie, miałam pewny incydent. Ktoś kupował colę, zgrzewkę. Miał ją w wózku, a pod colą schowany cały karton żeli Corega! Zauważyłam to i zapytałam klienta: A to? A on mi na to: To też? I udawał głupiego. Okazało się, że nie była to próba kradzieży a kontrola. Podobno gdybym tego nie zauważyła, mogliby zabrać mi pół pensji.
Oprócz tego miałam pewne kradzieże, albo próby, ale zazwyczaj był to alkohol
Wady i zalety - podsumowanie:
© copyright, wszelkie prawa zastrzeżone
Ale teraz nie o tym. Cofnijmy się w czasie. Dokładnie o cztery miesiące i trzynaście dni. Tak, właśnie piątego lipca 17' postanowiłam pójść do wakacyjnej pracy. Na początku lipca zaczęłam szukać pracy - w moim małym miasteczku. Dostałam ją jako kelnerka w pewnej firmie, ale zwolniłam się po jednym dniu. Z trzech powodów. Chcieli mi dać 8zl/h, pracować nawet 15 godzin dziennie, a atmosfera była nie do wytrzymania! Panie, które miały nas (mnie i dwie inne dziewczyny) czegoś nauczyć, cały czas krzyczały. O wszystko.
Zajmij się sobą! - słyszałam, a jak już podałam komuś kieliszek wódki (bo nikogo nie było przy barze - Oszalałaś!? Wszystko rób za moim pozwoleniem! - Nawet nie chce mi się komentować, ale to nieistotne, dygresja.Teraz o Biedrze.
Więc złożyłam CV do Biedronki z nadzieją, iż tam warunki są trochę lepsze. Oddzwonili do mnie już po jednym, dwóch dniach i zapisali na badania do lekarza pracy. Oczywiście sponsorowała je firma. Ja musiałam mieć tylko książeczkę sanepidowską. Po badaniach przyszłam do kierownictwa podpisać umowę. Ona miała swoje plusy i minusy. Z jednej strony płacili bardzo dobrze jak na sklep (ok. 15zł netto, ale jestem uczniem, więc składki się odprowadza inaczej). A z drugiej strony dni pracy były wybierane losowo - w tym weekendy. Umowa była umową zlecenie - na jeden miesiąc, po kolejnym kolejna umowa.
Pierwsze dni pracy okazały się...
Męczące, okropne, nudne... - Żartuję! Ku mojemu zaskoczeniu odbyło się szkolenie, a atmosfera była miła! Musiałam przeczytać kilka książek, obserwować kasjerki i pomagać w wykładaniu towaru. Pierwsze dni były najlepsze...
Jak wyglądał dzień pracy w Biedronce?
Zacznijmy od tego, że ja mogłam pracować w godzinach od 7 - 22 ze względu na umowę zlecenie. Stali pracownicy przychodzili czasami na 4 rano, a najpóźniej kończyli chyba o 23.
Jeszcze wspomnę, że ja miałam przeważnie trzy zmiany: 7 - 15, 10 - 18, 14 - 22.
Rano: Zazwyczaj trzeba było rozłożyć towar, a jeśli były to mrożonki - to dwa razy szybciej. Ja niestety nie potrafiłam robić tego szybko, bo mam dyskopatię, ale nikomu o tym nie mówiłam, pewnie myśleli, że jestem leniuchem. ;)
Kiedy przybywali klienci zwykle siadałam na kasie nr.2
(u nas w Biedronce kasa nr1 była zawsze otwarta - tam siedziała zawsze jedna koleżanka, kasy 2 i 3 otwieraliśmy ze względu na liczbę klientów, na dzwonek trzeba było biec (jak jest dużo ludzi to kasjerka dzwoni po wsparcie)).
Południe: Dla mnie była to zazwyczaj kasa, chociaż wielu pracowników rozkładało towar w tym czasie.
Wieczór: Towar i sprzątanie. Bieganie z mopem na czas (mycie krawędzi, tam gdzie maszyna nie da rady zmyć podłogi i pomieszczenie socjalne) było okropne. Czasami zdarzyło mi się przegrać walkę z mopem... Należało jeszcze wynieść śmieci i umyć kasy.
Przerwa: Trwała 15 min/ 8h pracy.
Czy praca na kasie jest kosmicznie ciężka? I co jeśli źle wydam?
Praca na kasie nie jest ciężka, najgorsze to zapamiętanie kodów, ale szybko się je opanowuje, bo klienci zwykle kupują podobne rzeczy. Wiadomo - początki najgorsze, potem idziesz jak burza. A jeśli się pomylisz przy wydawaniu reszty to spisujesz raport i nic takiego się nie dzieje, jesteś tylko człowiekiem. Ja najwięcej się pomyliłam o 30 zł, a złotówka na plusie, minusie była codziennością.
Wszystko przez te grosiki. ;)
A wykładanie towaru?
Wolałam kasę! Ale może to przez chorobę, bo nie mogę dźwigać ze względu na dyskopatię. Towar z wodą, warzywami był dla mnie najgorszy. :(
Jacy byli klienci?
Różni. Od takich, że jeśli nie miałam jak wydać ktoś płacił kartą, po takich, którzy krzyczeli, wrzeszczeli, że szybciej lub byli po prostu opryskliwi. Pamiętam, że jeden facet traktował mnie jak podczłowieka, opryskliwy do potęgi N. Wydałam mu chyba ze 100zł reszty w monetach. Taka pokuta.
Boom ze świeżakami
Na szczęście kończyłam ,,kadencję'' na dwa dni po rozpoczęciu jazdy ze Świeżakami. Pamiętam panią, która zrobiła zakupy za ponad 400zł dla naklejek (powiedziała mi to), ale to jej sprawa. Za każdą naklejkę byliśmy rozliczani jak za pieniądze.
Atmosfera?
To rzecz pewnie zależna, ale u mnie było okej. Na początku najfajniej, później, kiedy wspomniałam jednej osobie, że idę na studia, zaczęła być dla mnie niemiła, ale to chyba jej jakiś kompleks. Poza tym nie mam na co narzekać, wszyscy super. :)
Najfajniejsza historia związana z pracą w owym miejscu?
Pewnego dnia wykładałam towar - wodę. I takim nożykiem zamiast rozciąć folię, rozcięłam butelkę wody, która z niezłym ciśnieniem całą mnie oblała. Zostałam miss mokrego podkoszulka.
Najgorsze wspomnienie?
Mop i burze. Bałam się wracać rowerem podczas burzy, mimo iż miałam tylko kilometr do domu.
Aha! I grafik - parę razy zdarzyła się kolejka na pół sklepu, a były dwie kasy otwarte, bo grafik był źle ułożony. Raz było zbyt wielu pracowników na jednej zmianie, innym razem za mało!
Kradzieże?
Słuchajcie, miałam pewny incydent. Ktoś kupował colę, zgrzewkę. Miał ją w wózku, a pod colą schowany cały karton żeli Corega! Zauważyłam to i zapytałam klienta: A to? A on mi na to: To też? I udawał głupiego. Okazało się, że nie była to próba kradzieży a kontrola. Podobno gdybym tego nie zauważyła, mogliby zabrać mi pół pensji.
Oprócz tego miałam pewne kradzieże, albo próby, ale zazwyczaj był to alkohol
Wady i zalety - podsumowanie:
Zalety:
- nauka pokory, zdecydowanie,
- fajne doświadczenie,
- pieniądze - były niezłą motywacją (w końcu fajnie jest mieć coś swojego),
- atmosfera i poznani ludzie
Wady:
- grafik - często się zmienia, nie wiesz w jakie dni będziesz pracować i na jaką zmianę. Niby jest na miesiąc, ale i tak w praktyce go nie ma. Pod tym względem współczuję stałym pracownikom.
- ludzie - bywają wredni, ja się tym nie przejmowałam, ale niektórzy się przejmują.
- Pensja wydawana pod koniec miesiąca dla pracowników umowa - zlecenie.
- wyścigi z mopem, tzn. czasem. ;)
Podsumowując:
Jako praca wakacyjna była to dla mnie spora szkoła życia. Wyzwanie, które zaliczyłam, chociaż momentami było ciężko. Naprawdę ciężko. Jestem z siebie dumna i nie żałuję mojej decyzji. Chociaż pewnie tam nie wrócę, bo będę szukać nowych przygód, z nadzieją, że w zawodzie, to polecam. Na wakacje jest to dobry pomysł. Teraz mam pieniążki na swoje zachcianki i świadomość, że dałam radę. Pozytywne doświadczenie. Jeśli macie jakieś pytania, piszcie w komentarzach.
© copyright, wszelkie prawa zastrzeżone
poniedziałek, 25 września 2017
Co podoba mi się najbardziej w trendach jesienno zimowych 2017/18
W sklepach pojawiło się mnóstwo nowych ubrań, tworzonych z myślą o nowych trendach. Mnie bardzo przypadły do gustu i chcę pokazać Wam, co mi się najbardziej spodobało.
1. Klasyka
W sieciówkach można znaleźć mnóstwo rzeczy typu must have. Biała koszula, marynarka, eleganckie szpilki - styl businesswoman pobija rynek. Uważam, że takich rzeczy nigdy dosyć, ponieważ współgrają z każdą częścią garderoby.
2. Czerwień
Ten kolor pojawia się na wszystkich półkach, dodaje elegancji i szyku. Idealny, aby zrobić stylizację nieco odważniejszą i dodać do niej ,,pazura''.
3. Futra
Oczywiście sztuczne, mimo, że na zdjęciach wstawiłam futra kolorowe, odważne, najbardziej podobają mi się białe.
4. Srebro!
Bardzo lubię srebro, które ładnie odbija światło. Niekoniecznie srebro typu folia aluminiowa, ale takie ładne, mieniące się. Idealnie wygląda na spódnicach, sukienkach, czy butach.
Trendów oczywiście jest więcej, lecz wybrałam te, które mi się spodobały najbardziej. W mojej szafie na pewno nie ich nie zabraknie. A co Was przekonuje najbardziej?
PS.
Już niedługo test pasków wybielających Crest z tej strony.
Czekam na paczkę, więc więcej opowiem Wam za parę tygodni. Testowaliście? Jakie są Wasze opinie?
1. Klasyka
W sieciówkach można znaleźć mnóstwo rzeczy typu must have. Biała koszula, marynarka, eleganckie szpilki - styl businesswoman pobija rynek. Uważam, że takich rzeczy nigdy dosyć, ponieważ współgrają z każdą częścią garderoby.
2. Czerwień
Ten kolor pojawia się na wszystkich półkach, dodaje elegancji i szyku. Idealny, aby zrobić stylizację nieco odważniejszą i dodać do niej ,,pazura''.
3. Futra
Oczywiście sztuczne, mimo, że na zdjęciach wstawiłam futra kolorowe, odważne, najbardziej podobają mi się białe.
4. Srebro!
Bardzo lubię srebro, które ładnie odbija światło. Niekoniecznie srebro typu folia aluminiowa, ale takie ładne, mieniące się. Idealnie wygląda na spódnicach, sukienkach, czy butach.
Trendów oczywiście jest więcej, lecz wybrałam te, które mi się spodobały najbardziej. W mojej szafie na pewno nie ich nie zabraknie. A co Was przekonuje najbardziej?
PS.
Już niedługo test pasków wybielających Crest z tej strony.
Czekam na paczkę, więc więcej opowiem Wam za parę tygodni. Testowaliście? Jakie są Wasze opinie?
niedziela, 17 września 2017
Dwanaście centymetrów nieba - czyli margaretkowe botki
Cześć!
Jak pewnie dobrze wiecie w tym sezonie królują haftowane kwiaty na ubraniach i dodatkach. Idąc za trendami zakupiłam sobie botki z owym nadrukiem.
Kiedy weszłam do sklepu, zakochałam się od pierwszego wyjrzenia. Kompletnie straciłam dla nich głowę. Chcąc uniknąć zakupu szybko wyszłam ze sklepu, niestety po zrobieniu dwudziestu kółek wokół galerii musiałam tam wrócić. Dwanaście centymetrów piękności.
Buty wyszły z kolekcji Margaret, są zupełnie w moim stylu. Nadają się na eleganckie wyjście, imprezę w klubie, czy po prostu spacer. Dzięki swojej platformie wygodnie się je użytkuje. ;)
Mimo, że ciężko przejść w nich kilka kilometrów robią wrażenie. No i automatycznie wydłużają nogi, a idealny duet tworzą z czarnymi rurkami.
Ich cena to sto czterdzieści złotych, ale czego się nie robi z miłości, prawda?
A tutaj kilka zdjęć w owych cudeńkach:
*Post nie jest sponsorowany.
Jak pewnie dobrze wiecie w tym sezonie królują haftowane kwiaty na ubraniach i dodatkach. Idąc za trendami zakupiłam sobie botki z owym nadrukiem.
Kiedy weszłam do sklepu, zakochałam się od pierwszego wyjrzenia. Kompletnie straciłam dla nich głowę. Chcąc uniknąć zakupu szybko wyszłam ze sklepu, niestety po zrobieniu dwudziestu kółek wokół galerii musiałam tam wrócić. Dwanaście centymetrów piękności.
Buty wyszły z kolekcji Margaret, są zupełnie w moim stylu. Nadają się na eleganckie wyjście, imprezę w klubie, czy po prostu spacer. Dzięki swojej platformie wygodnie się je użytkuje. ;)
Mimo, że ciężko przejść w nich kilka kilometrów robią wrażenie. No i automatycznie wydłużają nogi, a idealny duet tworzą z czarnymi rurkami.
Ich cena to sto czterdzieści złotych, ale czego się nie robi z miłości, prawda?
Można je kupić w sieci sklepów Deichmann |
niedziela, 10 września 2017
Małe miasto - małe możliwości
Dziś opowiem Wam o moich kompleksach związanym z mieszkaniem w małym mieście. Dziś nie zajmę się wszystkim, co mnie irytuje w moim miasteczku, lecz skupię się na możliwościach, a właściwie ich braku. Jeśli interesuje Was więcej na temat mojego miasta to zapraszam do posta mojej przyjaciółki, bo w 100% się z nią zgadzam.
1. Brak teatrów
O Matulu, ile ja bym dała za choćby jeden teatr w moim mieście liczącym 15 tys. mieszkańców. Niestety jedyny teatr, który tu zastałam, to przedstawienie ,,Casting'', w którym z moją przyjaciółką grałyśmy główne role.
2. Brak galerii i sklepów
Oj, przepraszam! Galerię mamy - netto, rossmann i pecpco - pozdrawiam.
Reszta sklepów to głównie lumpeksy i trzy biedronki. Coś dodać? :)
3. Nie ma gdzie wyjść w nocy
W sumie to nawet o 19 miasto już umiera, nie ma gdzie wyjść na drinka, na piwo, a najbliższy klub mieści się 20 km dalej. :(
4. Nie ma jak się rozwinąć
Nie ma gdzie pójść na staż, nie ma castingów, nie ma nic.
5. Ciężko złapać nowe kontakty.
Każdy każdego zna, a ludzie chcący się rozwijać opuszczają to miasto.
6. Ubierzesz się inaczej - wszyscy się na Ciebie patrzą.
Pamiętam taką sytuację - szłam w ogromnym kapeluszu, sukience maxi, okularach przeciwsłonecznych, fioletowa szminka - nawet pan na rowerze się za mną odwrócił.
7.Ciężko zaoszczędzić czas
Bo wszystko jest daleko, a autobus miejski jest tylko jeden.
8. Brak muzeów, koncertów - kultura ogólnie leży.
Rozumiem, że w małym mieście jest ciężko o koncert Adele, ale wg. mnie powinny być organizowane jakieś wyjazdy dla mieszkańców na wydarzenia kulturalne.
9. Brak pracy w zawodzie
Chcę zostać dziennikarką - gdybym została w rodzinnej miejscowości to jedyną opcją byłby Dziennik Bałtycki.
10. Brak konkurencji
No może nie brak, ale jest niska, więc niestety ceny wszędzie są podobne, a oferowane usługi przedstawiają nienajlepszy poziom - np. ciężko znaleźć dobrego fryzjera.
Wydaje mi się, że na te wszystkie czynniki wpływa głównie to, że młodzi ludzie opuszczają miasto i nie rozwija się ono - ale tu następuje paradoks, bo - dlaczego młodzi mają zostać w nierozwijającym się mieście.
Od zawsze marzyłam o studiach, marzyłam o możliwościach miasta - teraz wyjeżdżam i jestem ciekawa jak będę mówiła o tym wszystkim za trzy lata. Kto wie, może wtedy będę z nostalgią wspominać miejscowość rodzinną, chcąc schronić się w ciszy, z książką przed pędzącym światem.
W końcu życie jest życiem i niczego nie należy wykluczać, prawda?
1. Brak teatrów
O Matulu, ile ja bym dała za choćby jeden teatr w moim mieście liczącym 15 tys. mieszkańców. Niestety jedyny teatr, który tu zastałam, to przedstawienie ,,Casting'', w którym z moją przyjaciółką grałyśmy główne role.
2. Brak galerii i sklepów
Oj, przepraszam! Galerię mamy - netto, rossmann i pecpco - pozdrawiam.
Reszta sklepów to głównie lumpeksy i trzy biedronki. Coś dodać? :)
3. Nie ma gdzie wyjść w nocy
W sumie to nawet o 19 miasto już umiera, nie ma gdzie wyjść na drinka, na piwo, a najbliższy klub mieści się 20 km dalej. :(
4. Nie ma jak się rozwinąć
Nie ma gdzie pójść na staż, nie ma castingów, nie ma nic.
5. Ciężko złapać nowe kontakty.
Każdy każdego zna, a ludzie chcący się rozwijać opuszczają to miasto.
6. Ubierzesz się inaczej - wszyscy się na Ciebie patrzą.
Pamiętam taką sytuację - szłam w ogromnym kapeluszu, sukience maxi, okularach przeciwsłonecznych, fioletowa szminka - nawet pan na rowerze się za mną odwrócił.
7.Ciężko zaoszczędzić czas
Bo wszystko jest daleko, a autobus miejski jest tylko jeden.
8. Brak muzeów, koncertów - kultura ogólnie leży.
Rozumiem, że w małym mieście jest ciężko o koncert Adele, ale wg. mnie powinny być organizowane jakieś wyjazdy dla mieszkańców na wydarzenia kulturalne.
9. Brak pracy w zawodzie
Chcę zostać dziennikarką - gdybym została w rodzinnej miejscowości to jedyną opcją byłby Dziennik Bałtycki.
10. Brak konkurencji
No może nie brak, ale jest niska, więc niestety ceny wszędzie są podobne, a oferowane usługi przedstawiają nienajlepszy poziom - np. ciężko znaleźć dobrego fryzjera.
Wydaje mi się, że na te wszystkie czynniki wpływa głównie to, że młodzi ludzie opuszczają miasto i nie rozwija się ono - ale tu następuje paradoks, bo - dlaczego młodzi mają zostać w nierozwijającym się mieście.
Od zawsze marzyłam o studiach, marzyłam o możliwościach miasta - teraz wyjeżdżam i jestem ciekawa jak będę mówiła o tym wszystkim za trzy lata. Kto wie, może wtedy będę z nostalgią wspominać miejscowość rodzinną, chcąc schronić się w ciszy, z książką przed pędzącym światem.
W końcu życie jest życiem i niczego nie należy wykluczać, prawda?
Kiedy poczujesz się komfortowo ze swoją niepewnością, w Twoim życiu pojawią się nieskończone możliwości. - Eckhart Tolle
niedziela, 3 września 2017
Najważniejszy egzamin w życiu czyli strachy na lachy i niepotrzebny stres.
Istnieją dwa typy ludzi: stresujący się wszystkim i w ogóle się niestresujący. Niestety bądź stety ja zaliczam się zdecydowanie do tych pierwszych. Od gimnazjum nauczyciele wywoływali u mnie stres jednym słowem, a właściwie to dwoma: ,,matura'' i ,,matematyka''.
Jestem humanistką (co oczywiście jest strasznie wstydliwe, ale wierzę, że nikt z czytających nie zdradzi tego sekretu nikomu. Wstydzę się tego tak samo, jak faktu, iż jestem kobietą i to w dodatku białą).
Od podstawówki nie ogarniałam liczb, wykresów i wcale nie czułam się z tym źle, dopóki nie zaczęłam poważnie myśleć o maturze. Studia mam z tyłu głowy od dawna, bo jestem osobą bardzo ambitną (czasami aż za bardzo), więc musiałam się zmierzyć z matematyką. I wiecie co, poradziłam sobie. Rok systematycznej pracy, z cudowną nauczycielką, która znalazła jakąś drogę, aby wytłumaczyć mi te wszystkie srinusy i inne logarytmy. Było ciężko,ale dla chcącego nic trudnego. We wrześniu pisałam maturę na 8%, skończyłam na 56 i jest mi z tym bosko.
Mówili: ,,Będziesz nikim bez matury''
Mieli na myśli: ,,Ucz się, bo popsujesz mi statystyki''
W tym poście chodzi mi o to, że straszenie maturą jest bez sensu. Owszem, uważam, że jeśli ktoś ma problemy z jakimś przedmiotem (tak jak ja) to do niego należy przysiąść od dłuższego czasu. Ale po co nauczyciele wmawiają pierwszej klasie liceum, że już muszą się uczyć do matury. PRZESADA. Tak naprawdę jeśli uczycie się na średnim poziomie przez trzy klasy i usiądziecie porządnie do książek w grudniu przed maturą zdacie ją na fajnym poziomie.
Ale prawdą jest, że wtedy trzeba się zacząć uczyć typowo do matury. Tak zrobiłam z wosem - solidnie od grudnia i z językiem - wynik - taki jaki chciałam.
Uczenie się do matury w pierwszej klasie jest bez sensu, znam osoby które uczyły się dla ocen i napisały maturę gorzej, gdzie ja od grudnia skupiłam się tylko na niej. Ten egzamin to loteria.
Oceny są nieważne, nie liczą się. Lepiej skupić się na arkuszach i działać na nich.
Po co w gimnazjum czy w pierwszej lub drugiej klasie stresować się maturą, która i tak nie odda całej Twojej wiedzy.
Gdyby to co napisałam powiedział mi ktoś we wrześniu rok temu, powiedziałabym, że jest nienormalny, a matura to najtrudniejszy egzamin i na pewno go nie zdam.
Dziś żałuję, że nie wrzuciłam na luz.
Ja nabawiłam się dzięki moim kochanym nauczycielom nerwicy i bardzo im za to dziękuję. Kochani. Dostałam się na wymarzone studia i cały system nauki do matury pozdrawiam środkowym palcem.
piątek, 9 czerwca 2017
Lookbook!
Słoneczko zaczęło ładnie grzać, więc każda z nas znowu zaczęła się zastanawiać - co ubrać?
W odpowiedzi przygotowałam filmik, w którym pokażę Wam trzy letnie zestawy. Jestem ciekawa waszej opinii, zapraszam do oglądania.
W odpowiedzi przygotowałam filmik, w którym pokażę Wam trzy letnie zestawy. Jestem ciekawa waszej opinii, zapraszam do oglądania.
niedziela, 4 czerwca 2017
WRACAM NA STAŁE! + recenzja
Cześć, nie było mnie długo, ale nie będę przepraszać, wolę się zrehabilitować! Wiecie jak to było - rok nauki do matur, na szczęście już za mną. Kompletnie nie zajmowałam się modą, trendami, stawiałam głównie na naukę. Nawet nie oglądałam YouTube! Znaczy coś tam oglądałam, ale nie z mojego kanału i raczej okazjonalnie. Dziś mam ogromne braki i kompletnie nie wiem, co słychać w świecie. Jednak niedawno zaczęłam wakacje i mam zamiar pisać sto razy częściej i do tego wzbogacić o co nieco bloga (póki co - tajemnica) . Mam nadzieję, że to mi się uda, trzymajcie kciuki.
A zaczniemy lekko - od recenzji maseczki z Ziaji.
Tej marki nie muszę przedstawiać, sama bardzo lubię maseczki z tej serii i ,,zakładam'' je bardzo często. Z działania jestem zadowolona, oczyszcza dobrze twarz, powoduje, że jest gładka. Cena tego produktu jest również atrakcyjna, bo wynosi coś około dwóch złotych. Niestety ja z Ziają muszę uważać, bo niektóre produkty uczulają mnie (ale o tym post będzie). Niemniej jednak z tej maseczki, jestem bardzo zadowolona. Oczywiście nie oczekuję po niej także, że jak za sprawą magicznej różdżki cała moja skóra oczyści się z niedoskonałości, bo zapewniam - tak nie będzie.
Produkt za całokształt dostaje ode mnie łapkę w górę.
Może trochę większym minusem jest to, że wygląda się w niej ,, jakby ci ktoś beton na twarz wylał'' - pozdrawiam mojego chłopaka ;)
wtorek, 14 marca 2017
Paznokcie hybrydowe - recenzja
Cześć, od Studniówki zaczęłam się bawić w paznokcie hybrydowe. Kilka razy wcześniej byłam u kosmetyczki na pazurkach, ale kosztowało mnie to troszkę pieniążków, więc postanowiłam nauczyć się robić hybrydy sama. Zainwestowałam w Semilaca - zestaw startowy. Był to strzał w dziesiątkę, bo ta firma sprawdza się u mnie, póki co, rewelacyjnie.
Na początku trzeba coś zainwestować, bo zestaw kosztuje ok.200 zł, ale naprawdę warto, no i wychodzi taniej niż u kosmetyczki.
Sprzęt:
Mój zestaw startowy to lampa LED 9 W, base, top, aceton, cleaner, waciki, patyczki i pięć lakierów w wersji mini.
Jak oceniam? Lampa super, mimo negatywnych komentatorzy w sieci, ja jestem zadowolona. Wkładam paznokcie na 30 sekund i gotowe!
Co to trwałości lakierów - moje pierwsze hybrydy wyszły słabo, po tygodniu odkleiły się, ale to kwestia umiejętności, bo od tamtej pory robiłam je 3 razy i wyszły naprawdę super - nic się z nimi nie działo, zdjęłam je po dwóch tygodniach, bo moje oczy mają uczulenie na odrosty.
Co do acetonu i cleanera - wszystko okej, działają. ;)
Co do lakierów - nakładam dwie lub trzy warstwy.
OPINIE LAKIERÓW I MOJE MANICURE:
Post nie jest sponsorowany, piszę po prostu swoją opinię.
Na początku trzeba coś zainwestować, bo zestaw kosztuje ok.200 zł, ale naprawdę warto, no i wychodzi taniej niż u kosmetyczki.
Sprzęt:
Mój zestaw startowy to lampa LED 9 W, base, top, aceton, cleaner, waciki, patyczki i pięć lakierów w wersji mini.
Jak oceniam? Lampa super, mimo negatywnych komentatorzy w sieci, ja jestem zadowolona. Wkładam paznokcie na 30 sekund i gotowe!
Co to trwałości lakierów - moje pierwsze hybrydy wyszły słabo, po tygodniu odkleiły się, ale to kwestia umiejętności, bo od tamtej pory robiłam je 3 razy i wyszły naprawdę super - nic się z nimi nie działo, zdjęłam je po dwóch tygodniach, bo moje oczy mają uczulenie na odrosty.
Co do acetonu i cleanera - wszystko okej, działają. ;)
Co do lakierów - nakładam dwie lub trzy warstwy.
LINK DO ZESTAWU |
OPINIE LAKIERÓW I MOJE MANICURE:
Tutaj lakiery z NeoNail - Pure Black i Glitter Silver - są okej, ale się rozlewają, więc trzeba na to uważać. |
Semilac 022 Mint, 130 Sleeping Beauty - obmre - są okej :) |
130 Sleeping Beauty |
PODSUMOWUJĄC:
Hybryda jest czymś dla mnie, nie niszczy paznokci przy dobrym zdejmowaniu, dobrze się ją nosi dla mnie idealna ♥
Post nie jest sponsorowany, piszę po prostu swoją opinię.
środa, 1 marca 2017
Idealna suknia. Przepis.
Z suknią jak z ciastem? Niekoniecznie.
Dziś chcę z Wami pomonologować o
ślubach, a konkretnie o modowej części tego tematu. U mnie do tego
momentu jeszcze bardzo, bardzo daleko, ale ostatnio naoglądałam się
serialu ,,Say YES your dress''. Pewnie kojarzycie. Zastanawiam się
jak to jest – czy są wyznaczone trendy? Czy trendy wyznacza
wyobraźnia Młodej? Do programu przychodzi tyle kobiet i każda z
odmiennym zdaniem. Zafascynował mnie ten temat i jestem ciekawa
Waszego zdania. Czy istnieje coś takiego jak idealna suknia ślubna?
Pary zazwyczaj ,,hajtają'' się koło trzydziestki. Zatem dojrzałe
kobiety powinny wyglądać elegancko – bo nie są już małymi
dziewczynkami. A może wręcz odwrotnie? Może to ostatni raz
powinny się nimi stać i założyć falbankowe sukienki. Oglądając
program, przelatując internety nie widzę przepisu na idealną
suknię.
Jest mnóstwo porad dotyczących
makijażu, butów, fryzur. Według mnie to jednak młodzi powinni
zdecydować o klimacie i stylu wieczoru. Więc chyba jestem za tym,
że trendy wyznacza wyobraźnia. Projektanci mają różne zdanie na
ten temat. Anna Kara i jej kolekcja to suknie długie, zwiewne,
wiosenne, raczej na jedno kopyto. Flura& Żywczyk w tym sezonie
doceniły uroki falbanki jako dodatku na dekolt lub w rękawkach. Emi
Mariage wybrał tony klasyczne, proste i te zdecydowanie podobają mi
się najbardziej. Jest to jednak indywidualna decyzja, z którą
kiedyś zmierzy się każda z kobiet. No prawie. Co Wy o tym
sądzicie?
A tu kilka przykładowych sukni, które
z nich podobają Wam się najbardziej?
Oto pewien, ciekawy sklep z sukniami Millybridal UK
Mnie zdecydowanie te z ogromnym, rozkloszowanym dołem.
TUTAJ |
TUTAJ |
Przykładowa suknia ślubna Lace
Vintage style
TUTAJ |
niedziela, 29 stycznia 2017
Za sto dni matura - czyli Studniówka 2017
Matura idzie do nas wielkimi krokami. Jak przygotowania u Was?
Bo u mnie średnio na jeża, chęci są - i na tym się niestety kończy. No, ale mam jeszcze trzy miesiące... nieważne.
Dziś o balu studniówkowym. Swój macie już za sobą? Jak się bawiliście?
Bo ja bawiłam się znakomicie, mimo że nasz bal odbywał się na sali gimnastycznej. Została przepięknie udekorowana w przedmaturalny klimat. Towarzystwo nie dało mi się nudzić, wybawiłam się za wszystkie czasy. Taniec, taniec i taniec.
Jeśli chodzi o sprawy urodowe to wybrałam srebrny makijaż oczu, obowiązkowo czerwoną szminkę, kok i szarą, bardzo połyskującą sukienkę. Widzicie na zdjęciach. :)
Oczywiście przed uroczystością tradycyjny polonez.
Zapraszam do galerii ;)
Bo u mnie średnio na jeża, chęci są - i na tym się niestety kończy. No, ale mam jeszcze trzy miesiące... nieważne.
Dziś o balu studniówkowym. Swój macie już za sobą? Jak się bawiliście?
Bo ja bawiłam się znakomicie, mimo że nasz bal odbywał się na sali gimnastycznej. Została przepięknie udekorowana w przedmaturalny klimat. Towarzystwo nie dało mi się nudzić, wybawiłam się za wszystkie czasy. Taniec, taniec i taniec.
Jeśli chodzi o sprawy urodowe to wybrałam srebrny makijaż oczu, obowiązkowo czerwoną szminkę, kok i szarą, bardzo połyskującą sukienkę. Widzicie na zdjęciach. :)
Oczywiście przed uroczystością tradycyjny polonez.
Zapraszam do galerii ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)